opis


poniedziałek, 7 października 2013

Erich Mendelsohn

Jak stwierdzam, „u mnie“ w Innsbrucku semestr zimowy planowany jest pod znakiem architektury XX i nawet XXI wieku. A mnie tam nie ma. Za to w ramach drobnego pocieszenia zaserwowałam sobie przejazdem w Berlinie szybki przelot przez niedawno otwartą wystawę w Kulturforum: Drei Kontinente – sieben Länder. Werke von Erich Mendelsohn aus der Architektursammlung der Kunstbibliothek.
O Mendelsohnie, klasyku, pisać by można wiele, w kontekście zarówno tego tzw. (za Wolfgangiem Pehntem m.in.), architektonicznego ekspresjonizmu, jak i konkretnych realizacji, chociażby tych na ziemiach polskich. Post jest jednak wystawowy, więc w centrum stać będzie (odpowiednio nudna) relacja z konkretnej prezentacji. Wystawy architektów w ogóle są specyficzne, o ile nie uprawiają oni innych, bardziej kameralnych dziedzin sztuk plastycznych, choćby rzeźby (ach, przypomina mi się właśnie przepiękna wystawa Santiago Calatravy, którą widziałam – zupełnym przypadkiem – ub. lipca w Ermitażu*). Pokazuje się bowiem głównie ich bardziej lub mniej poetyckie (albo techniczne), wyraźne i dosłowne lub nie szkice, czasem modele budowli, czasem ich zdjęcia. 


Fabryka Krasnoje Snamja/Czerwona Flaga, Leningrad :), fot. z bloga artdone.wordpress.com

Mendelsohn szkicował swoiście, początkowo na maleńkich karteczkach, z dużym rozmachem, dynamiczne formy bliższe fantazyjnym formom lub żywym organizmom (jak u Hermanna Finsterlina) niż tworom inżynierii. Trudno wyobrazić je sobie przełożone na budynki. Kunstbibliothek posiada, jak się okazuje, pokaźny zbiór szkiców, a także listów architekta, który akurat jest opracowywany. Stąd i ta prezentacja, w oparciu również o zbiory amerykańskie, bo jej bohater po wyjeździe z Berlina w 1933 oraz krótkich pobytach w Palestynie i Anglii, trafił ostatecznie, jak wielu jego kolegów po fachu, w tym byłych współpracowników (chociażby Gropius i Mies van der Rohe), do Stanów Zjednoczonych. Oglądamy zatem przekrój projektów Mendelsohna podzielonych chronologicznie wg miejsc jego podróży i zamieszkania - począwszy od Niemiec, przez Oslo, Palestynę i ZSRR, Anglię, po Amerykę. Szkicom towarzyszą archiwalne zdjęcia zrealizowanych budynków i/albo modele, dzięki czemu można w ogóle wyobrazić sobie zamierzony efekt końcowy. Najbardziej znane i obecne w historii sztuki są oczywiście wczesne prace Mendelsohna, prezentowane w pojedynczych albo dwóch-trzech szkicach: obok słynnej wieży Einsteina w Poczdamie, także m. in. berliński kompleks mieszkalny Woga z kinem Universum, dziś Schaubühne, biurowce (Columbus) i domy handlowe: Schocken w Chemnitz, Stuttgarcie i Norymberdze, oraz Petersdorf we Wrocławiu, fabryki (Lückenwalde) i wille, wraz z własną willą architekta am Rupenhorn, gdzie dane mu było mieszkać przed emigracją zaledwie trzy lata. Te rodzaje budynków, a także wypracowane w nich rozwiązania, pozostają typowe dla całej twórczości architekta, uzupełniają je później szpitale (Haifa, San Francisco), bank (Jerozolima) i uniwersytet (Berkeley, gdzie wykładał), zaś wyłącznie w okresie amerykańskim – bardzo swobodne w planowaniu synagogi wraz z budynkami spotkań gminy (St. Louis, Dallas, Cleveland) oraz czerpiąca z ich motywów symbolicznych propozycja pomnika w NY dla zamordowanych Żydów Europy.


Willa Chaima Weizmanna, Rehovoth, 1934, fot. j.w.

Cała wystawa, powiedziałabym, nadaje się bardziej dla fascynata czy specjalisty, niż dla tzw. zwykłego widza. Jest mała i bynajmniej nie spektakularna, a bez wstępnego rozeznania w temacie trudno wynieść z niej coś specjalnego. W zasadzie tylko dokumentalny film z udziałem żony Mendelsohna, Louise, wyświetlany przy wejściu i wyjściu zarazem, daje pewne punkty zaczepienia i ciekawe informacje zarazem. Wiolonczelistka z zawodu, Louise, podkreśla nie tylko rolę muzyki dla twórczości męża (wątek szalenie ważny dla abstrakcji i zbieżny z niedawno komentowanym Rothko), ale i form natury (tu znowu Obrist i jego inspiracja Kunstformen der Natur Ernsta Haeckla), które potrafił on w niewymuszony sposób przełożyć na proporcje budynków. Szkicował ponoć nawet w filharmonii podczas koncertów, a jego tzw. szkice muzyczne (kilka na wystawie) stylistyką bardzo bliskie są projektom konkretnym. Ponadto trzymał na biurku (jak później surrealiści i abstrakcjoniści, choćby Hans Arp i Henry Moore) kości, muszle i insekty, a jego kręte klatki schodowe przypominały spirale skamieniałych amonitów... Natura znajdowała wg niego zawsze formę optymalną, funkcjonalną i piękną, a organiczna jedność kosmosu, którą wyznawał, odbijała się w kabalistycznych związkach między ruchami odległych planet (niemalże musica mundana) a życiem na Ziemi.
Rytm tego życia, które teozoficzni artyści ukazywać zwykli w abstrakcji, oddaje zarówno fizycznie odczuwana klasyczna muzyka, jak i podziały fasad czy wnętrz budowli Mendelsohna, wyraźne, powtarzające się geometryczne formy, bryły, ciągi okien, loggie, ryzality. I choć w okresie późniejszym do jego projektów coraz częściej wchodzi zewnętrzna symbolika (kopuły, gwiazdy Dawida czy tablice Mojżeszowe), to nie tylko efekt ostateczny, ale i warianty ich rozwiązań formalnych, świadczą również o szczególnej wadze, jaką miała dla architekta – obok wykorzystania praktycznego – świadoma reżyseria światła jako nośnika wartości.
Na koniec, mimo wszystko, muszę jednak nieco pomarudzić, bo niedosyt, mój wierny przyjaciel, pozostaje. Przede wszystkim przytłacza monotonia wystawy. Powódź płaskiego papieru na ścianach rozbija na szczęście kilka przestrzennych modeli zwłaszcza późniejszych budynków. Nie wyobrażam sobie jednak mozolnego odcyfrowywania treści prezentowanych jeden obok drugiego kilkunastu listów do żony (nie mam pojęcia nawet czy i które z nich mogą być w jakiś sposób ważne). Chociaż architekt projektował też wyposażenie willi, w tym swojej, nie ma żadnego śladu po tych sprzętach. Jedyne, co można zobaczyć, to kilka archiwalnych zdjęć wnętrz domu Mendelsohnów, ozdobionego (ponoć) dziełami Amédée Ozenfanta, Ewalda Mataré i Maxa Pechsteina. Jasne, że specyfika zbiorów Kunstbibliothek ogranicza charakter wystawy, można by jednak innymi środkami, na przykład bardziej rozbudowaną narracją, urozmaicić nieco obraz życia i twórczości tego bezsprzecznie ciekawego architekta.


2 komentarze:

  1. Zawsze dobrze mieć małe oczekiwania to wtedy niedosytu nie będzie ;)
    Ja akurat myślałem, że to mały pokaz z kilkoma rysunkami, więc byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, że to tak wielowątkowa wystawa! Bardzo porządna.
    Cieszę, że mogłem też o niej poczytać, a nie tylko pooglądać tak jak na moim blogu to się zazwyczaj dzieje...
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam zawsze za duże, a przynajmniej jak piszę post factum to wynajduję jakimś cudem prawie zawsze minusy ;) Generalnie to najlepiej wcale nie mieć oczekiwań i wpaść na coś znienacka, jest szansa na niespodziewane olśnienie. Takie uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń