opis


wtorek, 27 maja 2014

Street art Taranto

Street art w Tarencie (Włochy, samo południe, niegdyś ponoć najpiękniejsze miasto Magna Graecia, o czym świadczy niezbicie wspaniałe lokalne Muzeum Archeologiczne) jest - jak sądzę, może błędnie - dla miłośników tego gatunku fenomenem raczej znanym. Zajmując się jednak wszystkim innym tylko nie street artem, trzeba czasem pojechać dość daleko, żeby znienacka zainteresować się tego typu dziełami - bytującymi wszak ciągle jeszcze z upodobaniem na marginesie. Otóż na "starówce", a lepiej powiedziawszy w dawnym sercu tego dziwnego skądinąd miasta (na zrujnowanej wyspie będącej obrazem totalnej nędzy i rozpaczy) natrafić można na bardzo konsekwentną uliczną twórczość, szalenie ciekawą też z racji swego kontekstu. Komentarz głębszy warstwy wizualnej nastąpi po lepszym jej przetrawieniu, tymczasem zamieszczam surowy materiał. Pierwsze skojarzenia miałam humanistyczno-społeczno-krytyczne, ale to nie zwyczajny street art, i formalnie, i treściowo. Wobec koloru, abstrakcji i geometrii przedstawień intuicja ciągnie mnie coraz bardziej ku interpretacjom bliższym indywidualizmowi i alchemii.
Apel do potencjalnych zorientowanych, o ile tacy w ogóle istnieją - bo w necie na razie niczego na ten temat nie znalazłam: kim jest artista?




[Mało widać, ale tu także jest aurum]
[Wszystkie fot. Zen, maj 2014]

PS. Mam tego jeszcze trochę...


Retro: Marina

Sztuka i medytacja. Z tej okazji, a także zakupienia aktualnego katalogu wystawy Kunst und Alchemie, o którym pewnie jeszcze będzie, odsłona Aurum #2, czyli krótka retrospekcja dot. Mariny Abramović i jej Portretu w złotej masce (video, 30'05 min., 2010) - tu fragment, niestety w dziwnej pozycji - widzianego w Galerii Belvedere w Wiedniu "pomiędzy windą a klatką schodową" i w odległym towarzystwie raczej nieciekawej sztuki XIX wieku. Zresztą nie pamiętam dokładnie czego, bo utkwiły mi w głowie tylko drgające płatki złota i jej nieruchome oczy, dla których stałam na tej klatce dobry kwadrans. Chociaż czas naglił i chociaż miałam cośtam jeszcze koniecznie obejrzeć. Wyszłam zresztą właśnie z otrąbionej wszem i wobec jubileuszowej retrospektywy Klimta (to był październik 2012), głównego powodu wizyty w Belvederze - instytucji normalnie niezbyt wysoko przeze mnie cenionej. I tak słynny Klimt z całym swoim złotem pozostał notatką kronikarską, a Marina - fascynacją jakich mało, którą należy rozpowszechnić w Polsce na poważnie. Zbieram literaturę i śledzę.


Marina A., kadr z video, do znalezienia także jako Golden mask, 2009, odbitka barwna,  
132 x 132 cm, Sean Kelly Gallery NY (fot. ze strony galerii, przyciemniona)


Marina A. dla kanału Sundance: w cyklu Iconoclasts (fot. z sieci)



środa, 7 maja 2014

Mucha

Poszukując ujęcia staroegipskiego zodiaku z Dendery wpadłam właśnie na jedną astrologiczną ilustrację Muchy (w nawiązaniu do krakowskiej wystawy, zob. post niżej), a za nią na ciekawy i wart obserwacji blog, http://astrologyandart.wordpress.com/. Ilustrację przeklejam




Swego czasu, nie pomnę już kiedy i gdzie, bo bardzo dawno i zanim zajęłam się w ogóle tymi rzeczami, zadziwił mnie wystawiony jakby znienacka i niekoniecznie pasujący do kontekstu cykl Muchy - ezoteryczna wizualizacja "Ojcze nasz". Na całe szczęście w sieci udało się to odnaleźć:
Nota bene kolejne ciekawe internetowe źródło.


wtorek, 6 maja 2014

Ossessione simbolica

Prześladuje mnie (pozytywnie) szaleństwo rekonstrukcji wystaw sprzed stu lat, a zwłaszcza tryumfalny powrót ekspresjonizmów, symbolizmów - ezoteryzmów oczywiście też. I otóż po wszystkich raczej mało zaskakujących wystawach okołoniemieckich, gdzie temat ten jest niemal stale obecny, w gazetce samolotowej Air Dolomiti czytam niespodziewanie o: Ossessione nordica. Böcklin, Klimt, Munch e la pittura italiana (Rovigo, Palazzo Roverella, 22 luty – 22 czerwca 2014).



Giulio Aristide Sartorio, La lettura o Catullo e Clodia
Fot. za Spazio Italia, April-May 2014, No 113, s. 32

Nie uda mi się na pewno wystawy zobaczyć, a z włoskim jestem na bakier, więc i opis wystawy niewiele mi mówi (http://www.mostraossessionenordica.it/), cytuje więc w skrócie za tekstem angielskim w magazynie, że chodzi o przemożne wpływy, jakie na malarstwo włoskie ok. 1900 wywarły pierwsze edycje weneckiego Biennale zdominowane przez Skandynawów, Bałtów, Szkotów i ogólnie malarstwo austriacko-niemieckie. Brak mi tu trochę Rosjan oraz szerzej pojętej angielszczyzny (klimaty akademicko-prerafaelickie rzucają się w oczy w reprodukowanym obrazie Giulio Aristide Sartorio - ale może to recepcja pośrednia, trudno stwierdzić nie znając szczegółów). Swoją drogą ciekawe też co ze Szwajcarią (choćby Segantini, Hodler, Vallotton), której dorobek mógł bardziej naturalnie przez kanton Ticino (Monte Verita) i kontakty z Piemontem infiltrować Włochy.. Taki Cesare Laurenti - wypisz wymaluj, do tego porównaj Petersburg i naszych szkolonych tam malarzy!
Ale może to właśnie sprawa egzotyki i tej obcej, a fascynującej nagle dla Południowców dekadenckiej zmysłowości spod znaku księżyca - zimnej i ciemnej, bliższej śmierci i antymaterializmowi niż radosnej fizjologii miłości czy pogodnemu lenistwu w spiekocie słońca. Bo jak tu nie zastanawiać się ciężko skąd w apulijskiej Barletcie cała kolekcja lokalnych artystów, których wystawione w tamtejszym zamku obrazy można śmiało stawiać w szeregu z jakimikolwiek "prowincjonalnymi" malarzami europejskimi tego czasu. Piszę prowincjonalnymi, ale nie w sensie wartościującym, bo rzecz nie jest w (różnej) jakości tych dzieł tworzonych z daleka od kulturalnych stolic, a w estetyce, tematach, w tak ulubionym dla komentatorów tego czasu nastroju. Naprawdę łatwo stwierdzić po muzealnych ekspozycjach, że powtarzają się one w Niemczech i w Polsce, i na Litwie, i w Chorwacji - i we Włoszech. I pewnie gdzieś indziej też, poobserwuję to jeszcze kolekcjonując dalsze wystawiennicze wrażenia.
Bo - i tutaj nowa niespodzianka właśnie dziś otwierana, a czynna do 7 września - w krakowskim MCK będzie do zobaczenia symbolizm kolejny, Władcy snów. Symbolizm na ziemiach czeskich 1880–1914 (http://www.mck.krakow.pl/exhibitionPage/o-wystawie-21). Nie przegapić. Zapamiętać.
Szkoda, że chyba niemożliwa byłaby wielka wystawa właśnie takich prowincjonalnych, może drugo-, trzeciorzędnych malarzy przełomu XIX i XX wieku z całej Europy. Wyszłoby jak spójny był to okres i jak absurdalna jest obsesja mówienia - na pewno przy symbolizmie - o jakiejś szczególnej odrębności narodowej gdziekolwiek.