opis


wtorek, 6 maja 2014

Ossessione simbolica

Prześladuje mnie (pozytywnie) szaleństwo rekonstrukcji wystaw sprzed stu lat, a zwłaszcza tryumfalny powrót ekspresjonizmów, symbolizmów - ezoteryzmów oczywiście też. I otóż po wszystkich raczej mało zaskakujących wystawach okołoniemieckich, gdzie temat ten jest niemal stale obecny, w gazetce samolotowej Air Dolomiti czytam niespodziewanie o: Ossessione nordica. Böcklin, Klimt, Munch e la pittura italiana (Rovigo, Palazzo Roverella, 22 luty – 22 czerwca 2014).



Giulio Aristide Sartorio, La lettura o Catullo e Clodia
Fot. za Spazio Italia, April-May 2014, No 113, s. 32

Nie uda mi się na pewno wystawy zobaczyć, a z włoskim jestem na bakier, więc i opis wystawy niewiele mi mówi (http://www.mostraossessionenordica.it/), cytuje więc w skrócie za tekstem angielskim w magazynie, że chodzi o przemożne wpływy, jakie na malarstwo włoskie ok. 1900 wywarły pierwsze edycje weneckiego Biennale zdominowane przez Skandynawów, Bałtów, Szkotów i ogólnie malarstwo austriacko-niemieckie. Brak mi tu trochę Rosjan oraz szerzej pojętej angielszczyzny (klimaty akademicko-prerafaelickie rzucają się w oczy w reprodukowanym obrazie Giulio Aristide Sartorio - ale może to recepcja pośrednia, trudno stwierdzić nie znając szczegółów). Swoją drogą ciekawe też co ze Szwajcarią (choćby Segantini, Hodler, Vallotton), której dorobek mógł bardziej naturalnie przez kanton Ticino (Monte Verita) i kontakty z Piemontem infiltrować Włochy.. Taki Cesare Laurenti - wypisz wymaluj, do tego porównaj Petersburg i naszych szkolonych tam malarzy!
Ale może to właśnie sprawa egzotyki i tej obcej, a fascynującej nagle dla Południowców dekadenckiej zmysłowości spod znaku księżyca - zimnej i ciemnej, bliższej śmierci i antymaterializmowi niż radosnej fizjologii miłości czy pogodnemu lenistwu w spiekocie słońca. Bo jak tu nie zastanawiać się ciężko skąd w apulijskiej Barletcie cała kolekcja lokalnych artystów, których wystawione w tamtejszym zamku obrazy można śmiało stawiać w szeregu z jakimikolwiek "prowincjonalnymi" malarzami europejskimi tego czasu. Piszę prowincjonalnymi, ale nie w sensie wartościującym, bo rzecz nie jest w (różnej) jakości tych dzieł tworzonych z daleka od kulturalnych stolic, a w estetyce, tematach, w tak ulubionym dla komentatorów tego czasu nastroju. Naprawdę łatwo stwierdzić po muzealnych ekspozycjach, że powtarzają się one w Niemczech i w Polsce, i na Litwie, i w Chorwacji - i we Włoszech. I pewnie gdzieś indziej też, poobserwuję to jeszcze kolekcjonując dalsze wystawiennicze wrażenia.
Bo - i tutaj nowa niespodzianka właśnie dziś otwierana, a czynna do 7 września - w krakowskim MCK będzie do zobaczenia symbolizm kolejny, Władcy snów. Symbolizm na ziemiach czeskich 1880–1914 (http://www.mck.krakow.pl/exhibitionPage/o-wystawie-21). Nie przegapić. Zapamiętać.
Szkoda, że chyba niemożliwa byłaby wielka wystawa właśnie takich prowincjonalnych, może drugo-, trzeciorzędnych malarzy przełomu XIX i XX wieku z całej Europy. Wyszłoby jak spójny był to okres i jak absurdalna jest obsesja mówienia - na pewno przy symbolizmie - o jakiejś szczególnej odrębności narodowej gdziekolwiek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz