opis


środa, 7 sierpnia 2013

A Planety szaleją

Jednym uchem słucham dziś radiowej „Dwójki”, transmisja z 32. koncertu 119. Festiwalu BBC Proms. Po koncercie Lutosławskiego (wiadomo – rok kompozytora – ale i tak sukces międzynarodowy jest obłędny) prowadząca zapowiada następny utwór, niejakiego Gustawa Holsta suitę Planety (The Planets, napisaną między 1914 a 1916). Notabene pierwsze słyszę o istnieniu czegoś takiego, ale zwraca oczywiście natychmiast moją uwagę. Wykonanie wprowadzone jest komentarzem prowadzącej o astrologicznych źródłach kompozycji, wyjaśnieniu jej struktury m.in. w odniesieniu do 7 planet i zarazem 7 okresów życia człowieka wg znanego skądinąd astrologa Ptolemeusza.
Interpretacja jest jawna i nie pozostawia żadnych wątpliwości, może dlatego budzi takie zakłopotanie spikerki. Dlatego też pewnie dodaje ona (od siebie?), że (ten nawiedzony) kompozytor stawiał wprawdzie ponoć horoskopy przyjaciołom, ale (na całe szczęście) szybko stracił zainteresowanie astrologią, zaraz po ukończeniu swej suity. Co prawda inspirował się w swojej (chwilowej) pasji popularnymi w tym czasie książkami, jednakże (ta cała) astrologia uważana była jednocześnie za podejrzaną „naukę” i łączenie z nią utworu mogłoby na dłuższą metę kompozytorowi zaszkodzić...
Poza tym, że dużo tu nieprawdy, komentarz w ogóle nosił w moim odczuciu znamiona negatywnie pojętego asekurantyzmu zaprawionego sporą dawną aury niezdrowej sensacji.
W kontekście świeżego tematu Wyspiańskiego i jego możliwych zainteresowań pismami Edouarda Schure, przypomina mi się niefortunny wątek u Z. Kępińskiego, że będąc w Paryżu razem z Mehofferem wyprowadził się artysta z wynajmowanej wspólnie pracowni, by móc w spokoju studiować teozoficzne teksty. Inaczej bowiem wieść o tych podejrzanych lekturach mogła za pośrednictwem kolegi dotrzeć do Krakowa i – uwaga, znowu – Wyspiańskiemu zaszkodzić.* Że szacowny Profesor mógł w ogóle wpaść na taki pomysł, zawdzięczać należy jedynie katastrofalnemu poziomowi uświadomienia polskiego narodu w przedmiotach, nazwijmy je tak, nieoczywistych. Dotyczyło to najwyraźniej nie tylko tzw. typów Dulskich i im podobnych, ale także światłych elit tego społeczeństwa – i jak się okazuje – dotyczy niestety wielu do tej pory.

Nakręciłam się aż ze złości, bo dlaczego niby nie można po prostu przyjąć egzystencji u innych odmiennych poglądów, powiedzmy nawet „poszukujących”? Trzeba koniecznie widzieć i oceniać wszystko przez swój pryzmat, a samemu być albo ortodoksem albo materialistą? Szczególnie jaskrawy okazało się ten problem na tle postawy Brytyjczyków. Koncert poprzedzał bowiem także krótki fragment wywiadu z dyrygentem, Edwardem Gardenerem. On również mówił o inspiracji kompozytora astrologią, tyle że bardzo naturalnie, a także o tym, że sam zna ten utwór od dziecka. Zestawił go w koncercie z Lutosławskim, bo chciał wyrwać dzieło z brytyjskiego kontekstu (gdzie najwyraźniej funkcjonuje z powodzeniem) oraz sprawić, by zostało usłyszane inaczej, przez pryzmat poprzedniego. Zapytany o kwestie religijności – dalej oczywiście swobodnie – odpowiedział, że Holst miał z tym faktycznie pewien problem, jednak w utworze bezsprzecznie odczuwalny jest silny element duchowy...
I jak, można? Najwyraźniej tak.

PS. Na widowni Royal Albert Hall szaleństwo :)

* Z. Kępiński, Wyspiański, Wwa 1984, s. 22. Zwracam przy okazji uwagę, że i Mehoffer w temacie ezoteryki bezgrzeszny nie był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz