opis


poniedziałek, 21 lipca 2014

Landarty

4 Landart Festiwal, ach ach. Wrażenia świeżo po wycieczce do Zwierzyńca i niedzielnym doznawaniu sztuki w upale. Przeżycia zapewniają w Roztoczańskim Parku Narodowym nie tylko dzieła, ale też mocno bezczelne owady drapieżne. Te drugie są nawet bardziej trwałe. Czego się jednak nie robi dla choćby chwili kontaktu z transcendencją. Niestety wena pisarska ostatnio szwankuje, będą więc wynurzenia szczególnie mętne oraz liczniejsze nieco zdjęcia dla równowagi.

Bolesław Stelmach, Rozmowa (aka oswajanie drzewa), fot. Stan

Jak zwykle ze sztuką, foty oddają ułamek wrażenia, zwłaszcza amatorskie i zwłaszcza w tym przypadku - bez kontekstu, bez przestrzeni, bez powietrza, bez aury. Fascynacja landartem miewa przy tym sporo do czynienia z kontekstowością właśnie i wielozmysłowym doznaniem - macaniem, co zawsze powinno się praktykować, wdychaniem, wchłanianiem, przenikaniem. Pokonywanie kilometrów w nie zawsze komfortowych warunkach przyrodniczych sprzyja akurat w tym przypadku i choć powinnam ponarzekać na informację organizacyjno-praktyczną, to ostatecznie pohamuję nieco me zapędy. Wspomnę ledwie dla porządku, że a) biedni śmiałkowie, co nie znają okolicy i nie są w stanie wyobrazić sobie układu instalacji i odległości dzielących je od najbliższych dostępnych parkingów; b) pani w ośrodku Parku, który ma być też punktem informacji turystycznej jeszcze co prawda dysponowała mapkami, nie potrafiła jednak powiedzieć nic prócz tego, że należy nabyć bilet wstępu; c) pan "parkowy" przy szlabanie - równie mało, co gorsza miejscowi stanowili założone tzw. deski ostatniego ratunku wobec niemożliwości dokładnego przewidzenia sytuacji przestrzennej metodą zdalną przez internet; w końcu d) - dostanie się na miejsce środkami transportu publicznego - z Lublina, oraz powrót w tym samym dniu - również bynajmniej proste nie jest; wszystko to razem i wiele innych spraw niewymienionych powoduje, że samodzielna i niezmotoryzowana wycieczka na landart, gatunek sztuki z zasady dziki i elitarny również z survivalowych względów, okazuje się być wyczynem godnym desperata).

Jarosław Lustych, Axis mundi, fot. Zen

Przechodząc wszak in medias res, wyprawa owa warta jest zachodu. Temat całości - drzewo - wydawać się może niewinny, lecz wobec takich tytułów jak Axis mundi, Nieskończoność czy Procesja zastanawia się człowiek na ile w istocie landartu tkwi paradoksalnie relacja z czymś daleko nad ziemię wykraczającym. Nazwałabym to nawet kosmoartem, w sensie znacznie szerszym niż sam nurt, gdyby nie tradycja bajkopisarzy o sztuce, lubiących szczególnie nurty i wiry chwilowe rozdrabniać i komplikować. Weźmy taką drzewną Axis mundi - oczywisty motyw kosmologiczno-religioznawczy, nieskończoność - komentarz filozoficzny chyba zbędny, najlepszą nieskończonością wszak jest wszechświat, a krążki pnia ustawione w okrąg jakoś nieodparcie kojarzą mi się z modelem (nieskończonego w czasie) ruchu po orbicie jakiegoś niebieskiego obiektu, dalej Rozmowa małego księcia (nawiązanie wymowne acz mały minus z powodu jego banalności) na małej planecie z baobabem czy słynny skądinąd landart na lotnisku, forma klasyczna gatunku - przecież nie przeznaczony do oglądania z pozycji zjadacza ziemi.


Laura Bistrakova / Iveta Heinacke, Time Surface, fot. Zen

Katarzyna Szczypior, Nieskończoność, fot. Zen

Temat czasu - Chronos-Saturn - wymiar, względność, rozciągliwość, miejsce w czasie (Time surface) to znów astrofizyka (i nie będziemy tu sięgać po "modne bzdury"), a Tomografia drzewa - przekrój słojów - to czas skali makro, życie wszechświata, ujęty w pojedynczej żyjącej na ziemi formie. W dodatku bez promieni X nie ma prześwietlenia, bez słońca nie ma cienia rzucanego na ściółkę, nie ma magicznej gry w "pojawiam się i znikam", nie ma relacji mikro- i makrokosmosu, ich wzajemnego się warunkowania.
Jeszcze dwie rzeczy zwróciły mą uwagę - tym razem z ludzkich względów. Jedna to Karin van der Molen przez skojarzenie z domami albo całymi wsiami w Bieszczadach, po których jedynym śladem bywają zdziczałe jak tu pośród nicości jabłonki. Nie bardzo kojarzę sens tytułu pracy, ale ten kokon, ta organiczna obślizgła forma, "obcy" co wpełza na wóz powodując zatrzymanie egzystencji szalenie mnie niepokoi. Druga natomiast - Procesja - przez archaiczność odwołań. Dawniejsze rytuały żałobne same z siebie mają już w swej prostocie taki ładunek duchowości, że w naszym powierzchownym świecie lansu doprawdy głupio mi się o tym wypowiadać.

Mirosław Maszlanko, Tomografia drzewa, fot. Zen

Karin van der Molen, Listen, fot. Zen

Jarosław Koziara, Procesja, fot. Zen 



2 komentarze:

  1. wspominając nieoczekiwane pojawienie się Lublina w mym skrytym zakątku ortodoksyjnego dadaizmu, półtora roku temu, wracam by ucieszyć się z kolejnej zdobyczy do swojej nitki nt land-artu:
    https://www.facebook.com/post.anin.9/posts/683318058431588

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubelski zakątek roztrzepanego hermetyzmu pozdrawia serdecznie podziwiając nitkę :)

      Usuń