opis


poniedziałek, 11 lutego 2013

Aurum

Zafascynowała mnie piątkowa wizyta w warszawskiej Zachęcie i nie daje spokoju. Z sentymentu wybrałam się na Antonisza (Technika jest dla mnie rodzajem sztuki), ale ten swoją drogą cudny nieszkodliwy wariat zbladł poważnie w obliczu wystaw, po których znacznie mniej się spodziewałam. Pokaz Piotra Uklańskiego (Czterdzieści i cztery) uważam za nierówny, ograni Naziści z natarczywym gipsowym, a w każdym razie takowe odlewy Jezusowych Dzieciątek mi przypominającym Białym Orłem, ogłuszające disco i świecąca podłoga - za dosłowne, nie przemawiają do mnie. Tak jak reszta polityczno-obyczajowych figli Piotrusia Pana, choć te miewają często pewien urok. Ale już obrazy z wnętrznościami z jasnoczerwonej żywicy czy misterny hafcik (!) - owszem. A także psychodeliczne sanktuarium z przedziwnymi włókniano/ceramicznymi tworami wyłożone zestawem kolorowo i mandalowo barwionych kwadratów prześcieradeł. Chociaż szmatki cienkie i  żadnych bynajmniej poduszek, chciało się tarzać po podłodze, macać to wszystko albo skulić pod którymś z wystających ze ścian grzybów i tak zostać. Legalny odlot i kalejdoskop wrażeń bez żadnej chemii. Aż zazdroszczę panu pilnowaczowi, który parę godzin tam siedział i niejedno w tym czasie musiał zobaczyć...
Najlepsze jednak przeżyłam wchodząc do wielkiej pustej sali, na której końcu oczom mym ukazał się fantastycznie kolorowy i miękki szmaciany obiekt na całą ścianę uwieszony u sufitu. Artysta miał najwyraźniej na myśli tylne rejony ludzkiego gardła, w każdym bądź razie ja zakrzyknęłam widok tego czegoś coś w rodzaju "jakie śliczne!", po czym nie mogłam się dłuższą chwilę oderwać od bliższej kontemplacji rzeczy. Jak zmniejszona spożyciem muchomora Alicja w Krainie Czarów. Cała ta sytuacja była chyba komiczna wielce, ale na tyle autentyczna, że u kolejnego pana pilnowacza wywołała szczery uśmiech. Wniosek z tego - Uklański wzrusza mnie najbardziej twórczością tekstylną, która nie jest ani prześmiewcza, ani wywrotowa, daleko jej też do tak powszechnego ostatnimi czasy hochsztaplerstwa, o co ocierały się choćby wystawione również dziecinne rysunki kowbojów i Indian przyszłego wielkiego artysty. Nie jest sztywna, ale organicznie prawdziwie trafiająca i bliska.
Trzecia wystawa - absolutnie nic mi nie mówiącego z nazwiska Marka Koniecznego (Think crazy) - zaraz po bajkowym gardle (i mocno dezorientującym "głębokim gardle" pornosobowtórów) Uklańskiego, znakomita. Dowód na to jak kilka dobrze pomyślanych i dobrze wybranych obiektów może dać w sumie gatunek poważnie zagrożony wymarciem - przekonującą wystawę. W tym kontekście mam przed oczyma dwia inne, krańcowo przeciwstawne przykłady: ascetyczny White Riot Marcusa Harveya, pokazany przez londyński White Cube w 2009 i Gold, monumentalny event wystawienniczy Belvederu w Wiedniu z 2012. Riot - z samej definicji - był punkowy i zadziorny, lecz nie dla rewolucji samej w sobie. Miał być czymś lekkim i nienarzucającym się, ale mówił o kwestiach ważnych i dawał się ogarnąć, dzięki czemu z perspektywy czasu nie pozwalał o sobie zapomnieć. Co innego Gold - ta wystawa mnie tak osobiście zdenerwowała, że popełniłam jej poważną recenzję i ponownie rozpisywać się tu nie zamierzam; dość wspomnieć, że zagłuszający kilka świetnych dzieł zalew prawie dwustu kiczowatych eksponatów, które nie do końca wiadomo, co miały powiedzieć (bo każdy mówił co innego), był wszystkim innym niż to czego można się było pod pojęciem "złota w dziejach sztuki" spodziewać. Jedynym, dość mizernym kryterium wyboru kuratora było użycie przez autorów prac czystego złota. Cel wystawy - wyprać mózg jej widzów tudzież złamać resztki ich wrażliwości; jeśli przypadkiem był inny, do tej pory nie wiem jaki.
Wobec tych dwóch przykładów Think crazy jest konceptem White Riot użytym do komunikacji potencjalnych treści Gold. Nie mam pojęcia, czy Konieczny używa czystego metalu - pewnie nie, zresztą nie interesuje mnie to. Ważna jest aura i dziwna harmonia tych kilku rzeczy, które bynajmniej nie uderzając w podniosły ton (vide filmik z piramidą albo na tle zasłony ze złotej folii złoty kosz na śmieci z napisem "wrzuć tu coś") układają się w coś cudownie nieuchwytnie wzniosłego. Nie w sensie sztuczności patosu, ale dowcipnej metafizyki życia, które bez owej intymnej relacji wtajemniczonych w misteria esprit jest tylko beznadziejnie smutną i nudną egzystencją.

 Fot. materiały Zachęty. Więcej zdjęć na stronie tejże
Zadanie specjalne dla studentów historii sztuki: znajdź wszystkie podobieństwa 
między powyższym a Beuysem tłumaczącym martwemu zającowi sens poczynań artystów. 
                             
Na koniec, wiadomość prawie w temacie, w sam raz na Rosenmontag. Papież Benedykt XVI ogłosił dziś swój zamiar abdykacji, czym zasłużył bezapelacyjnie na miano performera roku 2013 oraz udowodnił ostatecznie niedowiarkom swe subtelne poczucie humoru, które Niemcowi (co prawda z Bawarii) każe wpisywać się czynnie w kultywowany w tym kraju z wdziękiem obyczaj szczególnie hucznego i przewrotnego żegnania karnawału...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz