opis


piątek, 15 listopada 2013

Bez-graniczna kpina

Z serii lubelskie wernisaże. Nie doczekałam dziś dyskusji i końca konferencji lokalnego oddziału SHS o architekturze Lublina, aby doświadczyć kolosalnego szyderstwa z tzw. miłośników sztuki. Otóż Galeria Biała otwierając wystawę swego sztandarowego przyjaciela-artysty Leona Tarasewicza, na którą zbiegło się się chyba pół miasta - takich tłumów w kontekście współczesnej plastyki nie widziałam tu nigdy - zaserwowała tymże przybyłym dowcip doprawdy znaczący. Nie bardzo wiem przy tym kto bardziej się dowcipowi przysłużył, artysta czy też kuratorzy, niemniej jednak to, co obejrzeliśmy dziś pod pięknym a chwytliwym hasłem "przekraczania granic malarstwa", mogę bez większych krygacji nazwać wprost przekraczaniem granic artystycznej przyzwoitości. Nie należę przy tym bynajmniej do zwolenników martwych natur (chyba, że są to martwe zające) czy grzecznych widoczków, ani też uładzonych banalnych instalacji "w modzie". Nie znoszę jednak i kopię bez względu na konwenanse, jeśli robi się mnie jako widza w przysłowiowego balona.
Dlatego nie poświęcę tej wystawie zatytułowanej Granice malarstwa – granice galerii więcej niż to konieczne dla eksplikacji mojego tragicznego zawodu. Pod nazwiskiem artysty znanego ze świetnych malarskich (sic!) gestów serwuje się bowiem gawiedzi podłogę wyklejoną jaskrawo kolorową plastikową powłoką, w innym pomieszczeniu w kontraście do tego dość rustykalną murawę wiejskiego podwórka (tu akurat jako jedyny ujął mnie świeży zapach ziemi korespondujący z kolacyjnym winem czerwonym o aromacie drewna), poza tym salę "lampionową" (akcja znicz) z towarzyszeniem pokojowych luster, kilka neonów oraz projekcję filmu z przedstawienia teatralnego w plenerze w otoczeniu użytych do scenografii metalowych rusztowań.
Nihil novi. Granice malarstwa przekroczone zostały już po wielokroć - i to znacznie sensowniej. Tym razem przekraczanie dotyczy granic cierpliwości. I nie pragnę tu wcale, jak choćby spotkane studentki, fizycznej pracy artysty, ale - przede wszystkim - umysłowej. Jeszcze żeby układało się to wszystko w jakąkolwiek spójną wizję, strukturę czy kolorystykę - to byłoby coś, może jakaś nowa Tarasewiczowa Farbenlehre korespondująca z medytatywnością jego wcześniejszych prac -, ale nie, nic z tego, próżna nadzieja. A wszystko co gorsza w oprawie godnej gwiazdy, gruba kasa (albo jej wrażenie, jak na Lublin), wielkomiejski niemal bufet z prawdziwie szklanymi kieliszkami i - zgrabny skądinąd - retrospektywny katalog, towarzyszące temu przedsięwzięciu. Jedno, co śmiało rzec można o nowej Białej w nowym Centrum Kultury to to, że "Wars wita was" albo (cieszyć się czy płakać z ambicji?), nic już nie będzie takie jak było.

[obrazek nastąpi]