opis


niedziela, 17 lutego 2013

Krew i woda

Nie zachwyca mnie - delikatnie rzecz biorąc - ludzki klimat wydarzeń w lubelskiej Galerii Białej. A jednak czasem fatyguję się na co ciekawsze wystawy, nawet na wernisaże. Aktualnie - Paweł Nowak (Transfusion). Łąka kryształowych serc z widokiem na krwawy zachód słońca - wzrusza. A jej ascetyczny koncept, nic dodać, nic ująć - przekonuje. Druga część tej małej prezentacji, jaskinia tajnych egzystencjalnych skojarzeń wytapetowana wręcz w znacznie mniej abstrakcyjnie ujęte ludzkie wnętrzności - intryguje i owszem, także poprzez kontrast - choć potencjalnie bardziej niż faktycznie, bo pozostawia spory niedosyt przez bardzo złe oświetlenie. Wszak można nie zniszczyć tej lepkiej atmosfery zanurzania się w eksplorację życia, a właśnie stworzyć ją znacznie intensywniej pozwalając widzom nieco więcej zobaczyć...
Nie mogę też zdecydować się na ocenę stopnia sublimacji tematu. Kwestia jest do bólu zmysłowa, a zmysły każe nam się wyłączać. I słusznie, i nie. Skojarzenie na ten raz - jak najbardziej pozytywne i obnażające me prywatne niedosyty zarazem - Hermann Nitsch, Orgien-Mysterien-Theater.


Fot. materiały Galerii Białej, z jakiejś wcześniejszej realizacji

Druga, otwarta równolegle poziom niżej wystawa w ramach Forum Młodej Sztuki, Aleksandry Ignasiak (Wodne sztuczki), paradoksalnie świetnie się z Transfuzją komponuje. Opisy społecznych działań artystki na rzecz Łodzi i nie tylko - swoją drogą, a jej tytuł mógłby być sformułowany lepiej, ale mnie osobiście fascynuje ukryta alchemia tego projektu. Ewidentnie wyczuwalna zwłaszcza w małej oświetlonej ultrafioletem salce z bulgoczącą na postumencie pomarańczową cieczą. Fantastyczna metafora (ultra)nowoczesnego kotła czarownic, hodowania w laboratorium jakiegoś tajemnego życia, jakiejś totalnie nowej jakości - może i samego koloru, ale jako samoistnej siły mogącej przemienić świat. Bynajmniej nie przeczy to diagnozom krytyków o zaangażowaniu tej twórczości, ale poszerza ją o inny wymiar, a wręcz przemienia charakter tego zaangażowania z powierzchownego, materialnego działania "leczącego skutki" miejskiej szarości w ezoteryczne zabiegi usiłujące na zupełnie innym poziomie ingerencji w rzeczywistość - jakimiś jej kuchennymi drzwiami - dotrzeć do przyczyn akurat takiego stanu rzeczy i bezpośrednio je zwalczyć.
Z Transfuzją, przetaczaniem życia ma ta prezentacja tyle wspólnego ile jest tajemnicy w płynach ustrojowych człowieka i niematerialnych energiach kształtujących świat wokół niego. Krew od początku istnienia ludzkości pozostaje dla niej substancją magiczną (i pierwszym kolorem zarazem, symboliczną esencją rzeczywistości). W alchemistycznej triadzie czerń-czerwień-biel jest ziemską zmysłowością, początkiem świadomości życia i jego koniecznej sublimacji. Przemiana sensualnej krwi w quasi-wodną, lecz w dotyku plastikową przezroczystość odlewanych serc nie staje się jednak w końcu ani realizacją tej drogi, ani pochwałą jej obecnego etapu, a raczej pokrętną ucieczką od obu (stąd, mimo uznania dla autora, który zdaje się skłaniać ku drugiemu, mój niedosyt ekstremalnej autentyczności Nitscha). Za to eksperymenty z paletą jaskrawych pigmentów przetaczanych dzięki ruchliwości wody w głąb brudnoszarych powierzchni, pozornie abstrakcyjne i sztuczne, okazują się w tym kontekście sięgać do sedna roli artysty - ożywiającego i oczyszczającego rzeczywistość. W jakiś przewrotny sposób transponują zatem w nasze czasy nigdy nie zapomniane idee dawnych alchemików.


Fot. Zen
 

poniedziałek, 11 lutego 2013

Aurum

Zafascynowała mnie piątkowa wizyta w warszawskiej Zachęcie i nie daje spokoju. Z sentymentu wybrałam się na Antonisza (Technika jest dla mnie rodzajem sztuki), ale ten swoją drogą cudny nieszkodliwy wariat zbladł poważnie w obliczu wystaw, po których znacznie mniej się spodziewałam. Pokaz Piotra Uklańskiego (Czterdzieści i cztery) uważam za nierówny, ograni Naziści z natarczywym gipsowym, a w każdym razie takowe odlewy Jezusowych Dzieciątek mi przypominającym Białym Orłem, ogłuszające disco i świecąca podłoga - za dosłowne, nie przemawiają do mnie. Tak jak reszta polityczno-obyczajowych figli Piotrusia Pana, choć te miewają często pewien urok. Ale już obrazy z wnętrznościami z jasnoczerwonej żywicy czy misterny hafcik (!) - owszem. A także psychodeliczne sanktuarium z przedziwnymi włókniano/ceramicznymi tworami wyłożone zestawem kolorowo i mandalowo barwionych kwadratów prześcieradeł. Chociaż szmatki cienkie i  żadnych bynajmniej poduszek, chciało się tarzać po podłodze, macać to wszystko albo skulić pod którymś z wystających ze ścian grzybów i tak zostać. Legalny odlot i kalejdoskop wrażeń bez żadnej chemii. Aż zazdroszczę panu pilnowaczowi, który parę godzin tam siedział i niejedno w tym czasie musiał zobaczyć...
Najlepsze jednak przeżyłam wchodząc do wielkiej pustej sali, na której końcu oczom mym ukazał się fantastycznie kolorowy i miękki szmaciany obiekt na całą ścianę uwieszony u sufitu. Artysta miał najwyraźniej na myśli tylne rejony ludzkiego gardła, w każdym bądź razie ja zakrzyknęłam widok tego czegoś coś w rodzaju "jakie śliczne!", po czym nie mogłam się dłuższą chwilę oderwać od bliższej kontemplacji rzeczy. Jak zmniejszona spożyciem muchomora Alicja w Krainie Czarów. Cała ta sytuacja była chyba komiczna wielce, ale na tyle autentyczna, że u kolejnego pana pilnowacza wywołała szczery uśmiech. Wniosek z tego - Uklański wzrusza mnie najbardziej twórczością tekstylną, która nie jest ani prześmiewcza, ani wywrotowa, daleko jej też do tak powszechnego ostatnimi czasy hochsztaplerstwa, o co ocierały się choćby wystawione również dziecinne rysunki kowbojów i Indian przyszłego wielkiego artysty. Nie jest sztywna, ale organicznie prawdziwie trafiająca i bliska.
Trzecia wystawa - absolutnie nic mi nie mówiącego z nazwiska Marka Koniecznego (Think crazy) - zaraz po bajkowym gardle (i mocno dezorientującym "głębokim gardle" pornosobowtórów) Uklańskiego, znakomita. Dowód na to jak kilka dobrze pomyślanych i dobrze wybranych obiektów może dać w sumie gatunek poważnie zagrożony wymarciem - przekonującą wystawę. W tym kontekście mam przed oczyma dwia inne, krańcowo przeciwstawne przykłady: ascetyczny White Riot Marcusa Harveya, pokazany przez londyński White Cube w 2009 i Gold, monumentalny event wystawienniczy Belvederu w Wiedniu z 2012. Riot - z samej definicji - był punkowy i zadziorny, lecz nie dla rewolucji samej w sobie. Miał być czymś lekkim i nienarzucającym się, ale mówił o kwestiach ważnych i dawał się ogarnąć, dzięki czemu z perspektywy czasu nie pozwalał o sobie zapomnieć. Co innego Gold - ta wystawa mnie tak osobiście zdenerwowała, że popełniłam jej poważną recenzję i ponownie rozpisywać się tu nie zamierzam; dość wspomnieć, że zagłuszający kilka świetnych dzieł zalew prawie dwustu kiczowatych eksponatów, które nie do końca wiadomo, co miały powiedzieć (bo każdy mówił co innego), był wszystkim innym niż to czego można się było pod pojęciem "złota w dziejach sztuki" spodziewać. Jedynym, dość mizernym kryterium wyboru kuratora było użycie przez autorów prac czystego złota. Cel wystawy - wyprać mózg jej widzów tudzież złamać resztki ich wrażliwości; jeśli przypadkiem był inny, do tej pory nie wiem jaki.
Wobec tych dwóch przykładów Think crazy jest konceptem White Riot użytym do komunikacji potencjalnych treści Gold. Nie mam pojęcia, czy Konieczny używa czystego metalu - pewnie nie, zresztą nie interesuje mnie to. Ważna jest aura i dziwna harmonia tych kilku rzeczy, które bynajmniej nie uderzając w podniosły ton (vide filmik z piramidą albo na tle zasłony ze złotej folii złoty kosz na śmieci z napisem "wrzuć tu coś") układają się w coś cudownie nieuchwytnie wzniosłego. Nie w sensie sztuczności patosu, ale dowcipnej metafizyki życia, które bez owej intymnej relacji wtajemniczonych w misteria esprit jest tylko beznadziejnie smutną i nudną egzystencją.

 Fot. materiały Zachęty. Więcej zdjęć na stronie tejże
Zadanie specjalne dla studentów historii sztuki: znajdź wszystkie podobieństwa 
między powyższym a Beuysem tłumaczącym martwemu zającowi sens poczynań artystów. 
                             
Na koniec, wiadomość prawie w temacie, w sam raz na Rosenmontag. Papież Benedykt XVI ogłosił dziś swój zamiar abdykacji, czym zasłużył bezapelacyjnie na miano performera roku 2013 oraz udowodnił ostatecznie niedowiarkom swe subtelne poczucie humoru, które Niemcowi (co prawda z Bawarii) każe wpisywać się czynnie w kultywowany w tym kraju z wdziękiem obyczaj szczególnie hucznego i przewrotnego żegnania karnawału...

poniedziałek, 4 lutego 2013

Meyrink

Wg przekazów wtajemniczonych
widzących dominującym kolorem
w obrazie miał być absyntowo-zielony
tudzież zieleń miedzianej patyny.
Zielona twarz! albo zielona wizja.
Próba nie strzelba, a zatem: najgorsze, że nie ma z kim pogadać o swoich zajęciach. Dawniej ludzie mieli sensownych i zorientowanych przyjaciół, do których pisywali merytoryczne listy, nie mówiąc już o stałych dyskusjach. Teraz żywcem nie ma się do kogo odezwać i wymienić poglądy, odkrycia czy choćby luźne przemyślenia. Z desperacji pisze zatem w kosmos.
Otóż nosiłam się chwilę z zamiarem sklecenia (jednak) jakiegoś tekstu o Kokoschkowej podobiźnie Meyrinka (1909/1910?) - w ramach obietnicy dla Szefa, który zresztą twierdzi, że telepatycznie czuje jakoby obraz ten, zagubiony w 1938, nie przestał istnieć i jeszcze wypłynie. Byłoby ciekawie. 
Przy tak żałosnej ilości sprzecznego wewnętrznie materiału, jaka jest, i czarno-białej, dość kiepskiej reprodukcji (jak obok) zamierzenie me jest karkołomne, ale piszę, przy okazji uzupełniając braki erudycyjno-czytelnicze. Odkryłam w związku z tym, że wcale nie tylko Golem jest przetłumaczony na polski i dostępny - parę rzeczy było już w moim ulubionym przedwojniu, chociaż wtedy ludzie raczej znali niemiecki. Poniżej nieco uzupełniona lista skompilowana z jakiegoś forum, wielce przydatna na przyszłość:


- Golem (Der Golem, 1915) - wiele wydań, oczywiście rządzi tł. Antoniego Lange z 1919

- Noc Walpurgi (Walpurgisnacht, 1917) - Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1991
- Biały dominikanin (Der weiße Dominikaner, 1921) - "Borgis" Pracownia, Wrocław 2002

- Zielona twarz (Das grüne Gesicht, 1916) - Spółka Nakładowa "Odrodzenie", 1922 Lwów, tł. R.S., dostępne w cyfrze: http://kpbc.umk.pl/dlibra/doccontent?id=45668&from=FBC

- Demony perwersji - tom opowiadań, wyd. Mrówka, brak bliższych danych

1. HONNI SOIT QUI MAL PENSE
2.
BLAMOL
3. MÓZG
4. BUDDA JEST MOJĄ UCIECZKĄ
5. MĄDROŚĆ BRAMINA
6. GABINET FIGUR WOSKOWYCH
7. BOLOŃSKIE ŁZY
8. CZŁOWIEK NA FLASZCE
9. DO CZEGO SŁUŻY WŁAŚCIWIE BIAŁE PSIE ŁAJNO
10. CZITRAKARNA, DYSTYNGOWANY WIELBŁĄD
11. URNA ŚW. GINGOLFA
12. DR. LEDERER
13. PREPARAT
14. COAGULUM
15. PREPARAT

Ponadto w różnych antologiach:

- Gabinet figur woskowych - cztery opowiadania, w tym Jak doktor Hiob Papersum przyniósł swojej córce szkarłatne róże
- ...tu felix austria... - jedno opowiadanie
- Spotkanie poza czasem - jedno opowiadanie
- Czarny pająk - opowiadanie Preparat
Maska śmierci t. II
- Niesamowite opowieści t. I

- Krzyk i ekstaza (antologia ekspresjonizmu)

                                                            
Ponadto traktat ezoteryczny U progu zaświata (An der Grenze des Jenseits) - Instytut Wydawniczy "Renaissance", b. d.

Ten ostatni interesuje mnie wielce, ale pewnie połknę po niemiecku zanim dotrę do tłumaczenia.